Jednym z zawodów, o których marzyłam w dzieciństwie było bycie bibliotekarką. Wyprzedzały go co prawda tak atrakcyjne posady jak archeolog podwodny, skrzypaczka, treserka delfinów i sprzedawczyni w sklepie papierniczym, ale myśl o spędzaniu całych dni w bibliotece też była pociągająca:)
Kiedy więc rozpoczęłam lekturę książki Joanny Papuzińskiej „Dziecięce spotkania z literaturą” – pozycji skierowanej do bibliotekarzy – od rozdziału poświęconego przekonaniu tej grupy zawodowej o konieczności czytania, przetarłam oczy ze zdumienia.
Po wyszczególnieniu zalet płynących ze znajomości literatury dziecięcej, autorka pisze: „Z pewnością ktoś może tu przytoczyć kontrargument, zaczerpnięty czy to z zawodowych lektur, czy nawet akademickich studiów, zawierający tezę, że bibliotekarz nie musi ani lubić, ani praktykować czytania (podobnie jak sprzedawca nie musi znać smaku wszystkich gatunków serów, które trzyma w sklepowej lodówce.) On ma przechowywać, gromadzić, udostępniać informacje – kropka. Ja jednak pozostanę przy swoim zdaniu, że zachęta do czytania musi opierać się na znajomości rzeczy i kompletnym doradztwie.”
Nieprawdopodobne! A więc są bibliotekarze, którzy nie lubią czytać?!
Co więcej, „drugi kontrargument opiera się zazwyczaj na tezie o nawale obowiązków bibliotekarza, pośród których już nie ma miejsca na czytanie.” I pomyśleć, że perspektywa rezygnacji z mojej pracy, na rzecz ciszy bibliotecznej sali, wciąż mnie kusi! Jestem pewna, że pani Papuzińska nie musiałaby przekonywać mnie do wygospodarowania 4 godzin tygodniowo na czytanie w pracy!
Dalsze rozdziały „Dziecięcych spotkań…” poświęcone są omówieniu relacji między księgozbiorem domowym a zbiorami w bibliotece, nowym rodzajom humoru w literaturze, wadze poezji i roli narracji ustnej, organizowaniu imprez czytelniczych i konkursów literackich oraz sposobom na przekonanie dzieci „nieczytających” do odwiedzin biblioteki. No cóż, trudno byłoby to zrobić zapewne „nieczytającemu” bibliotekarzowi;)
W przedmowie tej ciekawej pozycji, autorka wyjaśnia, że „książka niniejsza ma być pomocą w pracy bibliotekarza i dostarczyć mu materiału do refleksji nad niektórymi zagadnieniami bibliotekarstwa dziecięcego.” Mnie również lektura ta skłoniła do refleksji:)
W Poznaniu mamy wspaniałe biblioteki z wieloletnimi tradycjami: wiodącą Bibliotekę Raczyńskich, zbiory kórnickie, biblioteki uniwersyteckie. Z wszystkich miewam okazję korzystać, a jednak od wielu, wielu lat pozostaję wierna – mojej ulubionej – dawnej przyzakładowej bibliotece fabryki Cegielskiego, w której biurach pracowała moja mama. Teraz stała się już filią miejskiej Biblioteki Raczyńskich, ale atmosfera miejsca wciąż pozostaje niepowtarzalna, taka jak wtedy gdy przychodziłam tam jako dziecko. Pojawiły się komputery, ale pozostały jeszcze stare regały, krzesła, szufladki z katalogami, a przede wszystkim te same karty biblioteczne z zapisaną historią „wypożyczeń”.
Zawsze niecierpliwie czekałam na powrót mamy z pracy, by zajrzeć do jej torby w poszukiwaniu nowych książek. Przyglądałam się często kartom wklejonym na wewnętrznej stronie okładki i liczyłam ile osób czytało już książkę przede mną.
Dziś biblioteka wypełniona jest nowościami, a sympatyczne panie bibliotekarki czytają na szczęście w czasie pracy;)
Ze wzruszeniem wspominam też panią Helenkę zarządzającą biblioteką parafialną, do której często biegałam po szkole. Biblioteka mieściła się w salce z gotyckimi sklepieniami, pełna była starych książek obłożonych szarym papierem, z wypisanym na grzbiecie numerem katalogowym i zeszytów tematycznych, z których wybierało się książki w czasie rozmowy z bibliotekarką.
Bardzo miło wspominam też szwedzką bibliotekę w Kalmarze. Spędziliśmy tam kiedyś kilka godzin w czasie deszczowego dnia i co ciekawe wcale nie przeszkadzał nam fakt, że większość pozycji była tam jednak po szwedzku. Dziewczynki przejrzały mnóstwo książek odkrywając znajome lektury, a później przebierały się w stroje teatralne w pomieszczeniu przeznaczonym na sceniczne występy.
W zeszłym roku odkryłyśmy wspaniałą bibliotekę niedaleko naszego domu. Mieści się w nowym budynku, który został podzielony na czytelnię, część dla dorosłych i sympatycznie wyposażoną część dla dzieci. Co równie ważne, pełno w niej nowości, wystaw i ciekawych warsztatów w czasie wakacji.
Dziewczynki otrzymały własne karty biblioteczne i samodzielnie wyszukują książki.
Mam nadzieję, że będą tu chętnie zaglądały jeszcze przez wiele lat, a na swojej drodze życiowej zawsze będą odnajdywały biblioteki.
Właśnie kończy się Tydzień Bibliotek. Życzę wszystkim bibliotekarzom, prawdziwej radości ze swojej pracy.
Joanna Papuzińska „Dziecięce spotkania z literaturą”, Wydawnictwo Centrum Edukacji Bibliotekarskiej, Informacyjnej i Dokumentacyjnej, 2007
/
Komentarze
Lubię moją bibliotekę, lubię moje bibliotekarki. Chodzę tam już wiele lat, dobrze, że są takie miejsca;-)
Moja osiedlowa biblioteka wędrowała z jednego miejsca na drugie , aż wreszcie osiadła na stałe / mam nadzieje/ w pawilonie pomiędzy apteką , a sklepem spożywczym . Bywało ,że po książki musiałam jeździć autobusem , a często autobusem z przesiadką na tramwaj . Teraz mam 10 minut spacerkiem , na miejscu mogę przejrzeć świeżą prasę , posiedzieć , odpocząć , wybrać nowe książki , porozmawiać z bibliotekarzem o tych , które przeczytałam i o tych , które warto przeczytać .
Karty biblioteczne też nie zmieniły swojego wyglądu , tylko ,że teraz należy pokwitować każdą wypożyczoną książkę , a kiedyś tego nie było .
Pozdrawiam Yrsa
Cieszę się, że też lubicie biblioteki:)
Pozdrawiam serdecznie
O! widzę, że biblioteka prawie po sąsiedzku:) pewno się kiedyś wybiorę. Pozdrawiam
[…] -Joanna Papuzińska "Dziecięce spotkania z literaturą" […]