W sobotę udało nam się dotrzeć na kolejną wystawę w ramach Biennale Sztuki dla Dziecka. Był to już ostatni dzień kiedy można ją było zobaczyć, a wydarzenie polecane było przez wszystkich. Rzeczywiście – w ciekawy sposób – pod kątem ich formy – pokazano rozwój i zróżnicowanie książek dziecięcych.
Te najstarsze, prezentowane były przy wejściu w gablotach. Obejrzałyśmy je już na końcu, po sporej dawce wrażeń związanych z najnowszymi książkowymi pomysłami.
Co ciekawe, dziewczynki bardzo się tymi „staruszkami” interesowały. Odkryły np. dydaktyczne wierszyki ze „Złotej Różdżki”, które czasami czytamy sobie dla zabawy. Bardzo podobały im się też wklejane do książek ilustracje, zwłaszcza kiedy powiedziałam im, że pamiętam podobne z rodzinnej biblioteki.
Zwiedzanie wystawy zaczęłyśmy od miejsca gdzie przewodnik prezentował autorskie, pojedyncze prace artystów. By je obejrzeć, musiałyśmy założyć białe rękawiczki.
Kolejne książki mogliśmy już przeglądać bardziej swobodnie. Polskie wydania, w większości znałyśmy, ale mnóstwo było również książek zagranicznych. Zaskakiwały niesamowite pop–upy, mrugające obrazki i dźwięki uruchamiane przewracanymi kartkami.
Niektóre z książek – jak ta o abecadle – obejrzane zostały kilkakrotnie.
Zosi najbardziej podobała się dotykowa książka, przeznaczona również dla niewidomych. Możecie zobaczyć ją trochę na nakręconym przeze mnie filmiku.
httpv://www.youtube.com/watch?v=oU7KG-FSGsU
Częścią wystawy były też warsztaty, gdzie dzieci mogły zrobić własne proste pop–upy.
Była też prezentacja form multimedialnych – audiobooków, iPadów…ekrany migotały nam z daleka, obsadzone mnóstwem dzieci.
Przyznam się, że w tym miejscu naszły mnie jednak trochę smutne refleksje. Książka rozwija się graficznie, jej forma – coraz bardziej udoskonalana – zmierza mocno w stronę multimedialną i często tę formę przybiera już realnie. Nie ma w tym nic złego, podziwiam sztukę tworzenia takich książek, a jednak dostrzegam też fakt gubienia po drodze słowa. Traci wagę, znaczenie, nie istnieje bez obrazu, i jest go jakby coraz mniej.
/
Komentarze
Mam ochotę powtórzyć za dziewczynkami , ale fajne!
Jednak myślę podobnie , że książka powinna pozostać książką , pozostawiać pole dla wyobraźni , aby każdy kto ją czyta mógł wyobrażać sobie obrazy , postacie , słyszeć dźwięki wyobrażone przez siebie .Teraz dzieci oglądają dużo bajek , ale co z tego wszystko mają podane na tacy , tylko siedzą i patrzą .
Książka dotykowa świetny pomysł dla dzieci niewidomych , jestem za.
Pozdrawiam Yrsa
Piękne te stare książki, posiadam takich kilka i z przyjemnością oglądam, na razie z dala od 13miesięcznej córki 🙂 Te nowe, przestrzenne – ładne, ale myślę, że w niczym nie przewyższają tych, które w PL były dostępne w latach ’80. A co do książek interaktywnych – jestem przeciwna. Książka z założenia jest zabawką edukacyjną, czy naprawdę wszystko musi grać, piszczeć, świecić… ? Moja córa uwielbia oglądać książeczki na grubych kartach, z dźwiękami mamy jedną, otrzymaną w prezencie, i wcale nie jest ona ukochaną.
A, i jeszcze – jakiś czas temu przeczytałam tu o książkach dla niewidomych, i po wakacjach będę chciała w pracy zorganizować konkurs na taką książkę – mamy dzieciaki niepełnosprawne w różny sposób i taka akcja może być wyłącznie z pożytkiem dla obu stron 🙂 Dziękuję za inspirację!
Dziękuję za odwiedziny i podzielenie się refleksjami. Widzę, że mamy podobne spojrzenie:)
Pozdrawiam Was serdecznie.
Zachwycające, szczególnie to zdjęcie z z mojej ulubionej Alicji! Ale myślę,że dla naszych dzieci książka już jest nieco innym “nośnikiem” niż dla nas dzieci z lat 70/80 czy nawet 90-tych. Tym bardziej trudne zadanie przed wydawcami, bo konkurencja ogromna szczególnie w porównaniu z tym, co niesie i podsuwa świat wirtualny. Ale wierzę, że książka, szczegolnie dobra i piękna zawsze się obroni.
Ps. Swoją drogą mój syn na targach książki również był zafascynowny książkami dla niewidomych!