„A tam na placu najsprytniejsi chłopcy przywiązywali często swoje saneczki do chłopskiego wozu i jechali sobie kawał drogi za nim. Było bardzo wesoło. Gdy tak w najlepsze się bawili, nadjechały duże sanie. Calusieńkie pomalowane były na biało i siedział w nich ktoś otulony w białe futro i w białej futrzanej czapce; sanie dwukrotnie objechały plac, a Kaj błyskawicznie przywiązał do nich swoje saneczki, i już jechał za nimi (…) jego mały pojazd był na uwięzi i pędził z szybkością wiatru. Wtedy Kaj głośno zawołał, ale nikt go nie usłyszał, a śnieg sypał i sanie pędziły dalej. Od czasu do czasu podskakiwały, aż Kajowi zdawało się, że pokonuje rowy i ogrodzenia. Przestraszył się na serio, chciał odmówić Ojcze nasz, ale pamiętał tylko tabliczkę mnożenia.”
Zwykła zabawa na sankach, stała się dla Kaja początkiem nieprzewidzianej i niebezpiecznej przygody, która pomogła mu jednak ostatecznie szczęśliwie dorosnąć.
Pęd wielkich sań kusi małego chłopca, skusił też kiedyś małą Lisabet z opowieści Astrid Lindgren „Patrz, Madika pada śnieg!”
Uczepiona sań, trafia do zasypanego śniegiem lasu, skąd nie ma siły wrócić do domu.
Oj tak, lepiej nie przyczepiać swoich saneczek do niczyich sań:–)
Zdecydowanie przyjemniej byłoby pomknąć zimą psim zaprzęgiem, co zdarzyło nam się do tej pory popróbować tylko latem. Nasze znajome psy, przygotowują się jednak właśnie do odbycia 500 kilometrowej wyprawy wokół arktycznego jeziora Inari w Finlandii. Nie ośmielamy się więc teraz przeszkadzać im w treningach. Będziemy kibicować i śledzić relacje z tej niesamowitej wyprawy.
http://www.syberiada-adventure.blogspot.com/
Nam pozostaje zjeżdżanie na sankach:–) Mieszkamy przy spokojnej ulicy, która zimą zamienia się w idealną do zjazdu trasę, zwłaszcza, że żadne zabłąkane auto nie jest w stanie nią podjechać. Nie jest to, co prawda Bullerbyn, gdzie „pagórki są najlepszymi, jakie można sobie wymarzyć do jazdy na saneczkach” i urządzania długodystansowych wyścigów, ale dla dziewczynek nasza górka jest w sam raz. Młodsza uwielbia zwłaszcza zjeżdżanie razem z tatą…
Nie podobało się to chyba jednak naszym sankom, które nie wytrzymały tylu lat intensywnego użytkowania i dodatkowego obciążenia;–)
Trudno mi będzie rozstać się z nimi. Służyły moim dzieciom, ale przede wszystkim mi i mojej siostrze odkąd pamiętam. Są jeszcze podpisane naszymi imionami.
Woziły nas kiedy za sznurek musieli ciągnąć nasi rodzice…
…i później kiedy przyszło im wytrzymywać nasze samodzielne, szaleńcze zjazdy z kolegami. Niedawno stanęłam na szczycie góry z której kiedyś zjeżdżaliśmy i nie mogłam pojąć skąd miałam wtedy na to odwagę i jak wytrzymały to nasze sanki, kończyny i głowy.
Nasze zimowe zjazdy trwały nieraz godzinami, a ponieważ działo się to – jak widać na zdjęciu – w odległych czasach, w których nieznano jeszcze polaru i goretexu, powrót do domu wiązał się zawsze z rozgrzewaniem zmarzniętych stóp w gorącej wodzie i suszeniem mokrych butów za pomocą wkładanej w nie gazety. Zaczynam doceniać jak wygodne buty i ubrania możemy teraz nosić, ale co dziwne, znacznie mniej czasu spędzamy na zewnątrz.
Jazda na sankach to jedna z najstarszych i najprostszych dziecięcych zabaw. By zjechać z ośnieżonej górki nie potrzeba przecież prawdziwych sań. Dzieci zjeżdżały nawet na workach z grochem lub na zwyczajnej desce, jak widać na poniższej XIX–wiecznej rycinie.
“Kłosy” 1879
Nam przyjdzie pewnie kupić nowe sanki. Dopiero teraz dostrzegam jak wiele nowych modeli pojawiło się w sklepach. Nawet nasza ulubiona Mama Mu, jeździ, wraz z Panem Wroną, ciekawym, sterowanym kierownicą pojazdem;–)
Żaden z nich nie umywa się jednak do magicznych sanek z filmu Andrzeja Maleszki.
Żywimy cichą nadzieję, że drewno ze starego dębu, powalonego przez burzę w niedalekiej dolinie Warty – magiczne drzewo z którego pan Maleszka wyczarował swoje czarodziejskie opowieści – nie zostało jeszcze do końca wykorzystane.
3 komentarze
Piękne są takie przedmioty z zapisaną w sobie historią. Żałuję, że moje dziecięce sanki zaginęły już dawno temu. Na szczęście wciąż można kupić podobne, drewniane, co też uczyniłam w tym roku z myślą o mojej małej Lucy. I oczywiście wszystkie sankowe wspomnienia wróciły 🙂
Pozdrawiam i gratuluję tak zaszczytnej pozycji w konkursie! Życzę aby juror docenił urok tego miejsca! 🙂
tlingito
Lucy już pewnie zaczęła sankowe treningi – dobrze, że tyle śniegu napadało w tym roku.
Dziękuję za gratulacje. Nie spodziewałam się, że znajdziemy się tak wysoko.
Cóż, teraz też mam nadzieję, że jurorowi się tu spodoba;)
[…] Pokazywałam już Wam kiedyś nasze stare sanki, które wiernie służyły mi i mojej siostrze od najwcześniejszego dzieciństwa. Na ich poprzecznej belce wciąż widoczne są nasze imiona, którymi tata je podpisał. Kiedy się złamały nie wyrzuciliśmy ich. Powędrowały do stolarza, który wymienił drewnianą belkę na nową i wciąż służą świetnie naszej rodzinie. […]