Dzieciństwo współcześnie

Zarazkowy stres – relacja z Wielkiej Brytanii

7 marca 2009

Kilka lat temu spędzaliśmy wakacje na duńskiej wyspie Bornholm. Mieszkaliśmy na campingu, a nasza dwuletnia córka bawiła się tam ze skandynawskimi dziećmi. Pewnego dnia pogoda się popsuła, zrobiło się zimno i zaczął padać deszcz. Wtedy ze zdziwieniem odkryłam, że jedynie nasze dziecko zostało przyodziane w czapeczkę, kurtkę i kalosze. Wyglądało zdecydowanie dziwnie wśród małych, biegających na boso potomków Wikingów, ubranych nadal w krótkie spodenki i krótkie koszulki.

Tak właśnie w Skandynawii dba się o podnoszenie naturalnej odporności dzieci. Zresztą nie tylko tam. W Holandii, w niemowlęcej wyprawce znajduje się obowiązkowy termofor, wkładany do dziecięcego łóżeczka w nieogrzewanym pokoju.

W Polsce wciąż ubiera się dzieci bardzo ciepło, czapeczki obowiązkowe są o każdej porze roku, a ogrzewanie w przedszkolach i dziecięcych pokojach może powodować duszności i zawrót głowy.

W wielu europejskich krajach, również kalendarz szczepień wygląda zupełnie odmiennie od polskiego.

Nie wiem, czy różnice w podejściu do ochrony dziecięcego zdrowia w różnych państwach, wynikają z oficjalnego stanowiska medycyny, z innej tradycji, czy z odmienności klimatu.

Dylemat, jak zachować równowagę pomiędzy wspomaganiem zdrowia dzieci szczepionkami i lekami, a naturalnym podnoszeniem ich odporności, jest dla mnie ciągle aktualny. Wiem, że kwestia właściwego wyboru najbardziej jednak wpisuje się w życie moich polskich znajomych i przyjaciół, którzy wychowują swoje dzieci za granicą.

Zapraszam do przeczytania relacji na ten temat, napisanej przez moją przyjaciółkę, od 8 lat mieszkającą w Wielkiej Brytanii i wychowującą tam swoją 6-letnią córkę.
Jest to pierwszy list z cyklu reportaży o życiu dzieci w Anglii, obserwowanym z perspektywy Polki, z podwójnym (polskim i brytyjskim) obywatelstwem oraz jej córeczki urodzonej już na Wyspach.

Teraz, w zimowym i przednówkowym okresie wzmożonej zachorowalności naszych dzieci, poczytajmy o odporności i zarazkach.

.

“Wiem, ze to banał, ale nie ma jednego poprawnego sposobu wychowywania dzieci. Życie w wiecznej gotowości nie zawsze pozwala nam uchronić od chorób siebie i nasze dzieci.

Pamiętam, że na początku mojego macierzyństwa, najbardziej stresowałam się czy mojemu dzidziusiowi jest wystarczająco ciepło (urodziła się zimą). Ubierałam ją w body, śpioszki, sweterek, rajstopy i przykrywałam kocykiem. Unikałam otwierania okna, kiedy dziecko było w pokoju i włączałam dodatkowe ogrzewanie kiedy się kąpało. Nie wspomnę już o szybkości przebierania dziecka po kąpieli, żeby tylko nie dostało zapalenia płuc.

Byłam jedyna mamą w mojej przychodni, na placu zabaw czy w przedszkolu, która biegała „jak z pieprzem”, totalnie zestresowana, podnosząc butelki z mlekiem z ziemi, poprawiając czapkę na głowie dziecka, wycierając rączki sterylnym płynem, za każdym razem kiedy dotknęła czegoś brudnego.

Inne dzidziusie jadły ciastka z poplamionego dywanu na placach zabaw, raczkowały z bosymi nogami i wkładały do buzi smoczki, które spadły na ziemię.

Wydawało mi się to takie prymitywne i oburzające. Jak te matki mogły się tak nieodpowiedzialnie zachowywać! Czy one na prawdę kompletnie nie dbały o swoje dzieci??  I  nadal żądałam widzenia z lekarzem przy każdej temperaturze, kaszlu i katarze, smarowałam kremami przeciw poparzeniom latem i sterylizowałam butelki. 

Kiedy moja córka miała 12 miesięcy i przyjechałam z nią z wizytą do Polski, usłyszałam po raz pierwszy o podawaniu noworodkom witaminy D i badaniu bioderek.  Nigdy o tym wcześniej nie słyszałam, nigdy nie dawałam jej witaminy D i nie pieluszkowałam odpowiednio do zaleceń polskich lekarzy. Bardzo mnie to martwiło. Bałam się, że przegapiłam jakiś niezbędny krok w rozwoju dziecka i zniszczyłam jej przyszłość . Nie mogłam spać w nocy, a inne matki kiwały nade mną z politowaniem głowami.

Po powrocie do Anglii i kolejnej wizycie u lekarza zdałam sobie jednak sprawą, że różnic w wychowaniu „nie przeskoczę” i muszę się trochę dopasować. Zaczęłam postępować tak jak angielskie mamy i robić to co zalecał angielski lekarz. Zamiast biegać do przychodni, zaczęłam podawać sama paracetamol lub syrop na kaszel. Pozwalałam chodzić w przedszkolu na boso, nawet jeżeli nie było dywanu. Nie denerwowałam się kiedy widziałam,  że dzieci obok kaszlą, kapie im z nosa lub maja jakąś wysypkę – wiedziałam, że przez taki kontakt, moje dziecko się uodporni. Powoli zaczęłam rozumieć, że nic złego się nie dzieje i ze może ten sposób wychowywania dzieci, którym dotąd pogardzałam, jest jednak dobry. Powoli zaczęłam zapominać o wiecznym alercie zarazkowym, demonicznych zapaleniach uszu, antybiotykach, zagrożeniu platfusem i zapaleniem oskrzeli.

Nie chcę oceniać które zasady są lepsze lub gorsze, ale mój poziom stresu znacznie spadł od kiedy przekonałam się,  że miłość do dziecka  nie jest wcale proporcjonalna do ilości czasu, który spędzam zamartwiając się jego zdrowiem. Coraz częściej zaczęłam też myśleć, że wszystko będzie dobrze. Bo na pewno będzie”.

.

Dobrze, że dzisiejsza medycyna, nowe leki i powszechne szczepienia wspierają nas w walce z chorobami, które jeszcze nie tak dawno były jedną z głównych przyczyn ogromnej śmiertelności dzieci.

Jednak wiemy, że już dawniej, w XVIII wieku, dostrzegano, że gdy chodzi o zdrowie, czy życie dziecka, zarówno zaniedbanie jak i nadmierna troska są jednakowo groźne.

„Dostrzeżono, iż większa część chorob dziecinnych, zwisła od uchybienia baczności” napisano w wydanym w 1788 roku „Dykcjonarzu powszechnym medyki, chirurgii i sztuki hodowania bydląt”, ale jak ostrzega  Weichardt w swym pediatrycznym dziele z roku 1782 „Rady dla matek względem zapobieżenia różnym słabościom i chorobom, którym dzieci od urodzenia swego podlegać mogą”: „zbyt wielka staranność rodziców jest częstokroć większą przyczyną chorób dziecięcych, jak słabość ich własnej natury.”

Podobne Wpisy

Komentarze

  • Odpowiedz euzebia71 7 marca 2009 o 23:19

    Nareszcie rozsądne podejście do opieki nad dziećmi, jakże miło odznaczające się na tle “wychuchanych” teorii. Rzeczywiście, tzw. “zimny chów” jest normą w krajach skandynawskich, a przecież nie można im odebrać prymatu w prowadzeniu polityki społecznej i prorodzinnej. Uczmy się od najlepszych i zaufajmy zdrowemu rozsądkowi.

  • Odpowiedz tlingita 8 marca 2009 o 21:59

    Dokładnie… straszne zamieszanie panuje: co kraj, co tradycja, co rodzina, co lekarz… to inne przekonania i zalecenia… Szkoda że nie ma większej dostępności do badań naukowych na ten temat. A w ogóle to mam wrażenie że Polska jest takim zaściankiem jak chodzi o te kwestie… medycyna holistyczna, naturalne podejście do życia, ekologia to u nas wciąż “szarlataństwo”… tymczasem panuje wszechobecny kult medycyny; u lekarzy i w aptekach dłuuugie kolejki chętnych, a w tv reklamy wciąż nowych specyfików farmakologicznych…

    polecam artykuł na temat brudu:

    http://dziecko.onet.pl/20639,0,42,odrobina_brudu_nikomu_nie_zaszkodzi,artykul.html

  • Odpowiedz