Dla mnie, podobnie jak dla dzieci z Bullerbyn, święta zaczynają się wraz z pieczeniem pierników.
Rozcierając w żeliwnym moździerzu przyprawy, kolejny raz czytamy opis przygotowań świątecznych w mojej ulubionej dziecięcej książce.
Moje córki, już jako niemowlęta, towarzyszyły mi w tym przyjemnym wydarzeniu, więc pewnie – zgodnie z „efektem Prousta” – zapach pierników będzie już zawsze obecny w ich wspomnieniach z dzieciństwa.
Ciasto wyrabiamy wcześniej, by zgodnie ze swoim charakterem, zdążyło poleżeć, nabierając właściwego zapachu i konsystencji.
Odkąd przeczytałam, że w dawnej Polsce, kiedy rodziła się dziewczynka, rodzice wyrabiali piernikowe ciasto by w dniu jej zamążpójścia upiec z niego pierniki, zawsze wydaje mi się, że czas „leżakowania” mojego ciasta jest zbyt krótki.
Trudno mi też podjąć decyzję o właściwej gęstości ciasta. Kiedy dodamy zbyt dużo mąki, pierniki mogą być twarde i kruszyć się, ale z kolei figurki wycięte z takiego ciasta mają bardziej ostre i foremne kształty. Wspaniale, gdy udają nam się pierniki lekkie, pulchne, a jednocześnie kształtne. Na tym przecież polega cała zabawa!
W tym roku do naszej kolekcji ciasteczkowych foremek dołączyły Pippi z Panem Nilssonem i Koniem a także Tatuś Muminka i Mała Mi z Muminkowej serii.
Cóż więc się dziwić, że właśnie takie pierniczki będziemy głównie chrupać w tym roku.
Właśnie schnie na nich lukier, a potem umieścimy je w dużej blaszanej, szczelnie zamykanej puszce. Trochę pierników zawiśnie na choince, trochę podarujemy sąsiadom, a część, pozostanie w puszce jeszcze wiele dni po Świętach.
Wtedy każde jej otwarcie przedłuży radosny nastrój.
2 komentarze
Widać tu pracę małych rączek. Wesoło i kolorowo!
Widać tu nowe ekologiczne trendy w budownictwie i na dodatek z pewnością smaczne.