Miała zaledwie 10 miesięcy, gdy wraz z rodzicami przeprowadziła się na małą grenlandzką wysepkę, do prymitywnej chaty w innuickiej osadzie. Dla jej ojca była to pasja, ale i codzienna praca. Na Grenlandię wyruszał tak jak my do biura;) Walter Herbert był sławnym polarnikiem, ale mimo, że był pionierskim zdobywcą bieguna północnego, uczestnikiem pierwszej trans-arktycznej ekspedycji, codzienne życie z rodziną wśród niedostępnych lodów nie było łatwe.
„Mała czerwona chatka, która na najbliższe dwa lata miała stać się naszym domem, wyglądała na zaniedbaną od dawna. (…) Tata był przyzwyczajony do surowych warunków życia myśliwskiej społeczności, ale dla matki z pewnością musiał to być rozczarowujący widok. Sterty śmieci piętrzyły się zarówno na zewnątrz, jak i w środku, do dachu przywarły gnijące głowy morsów, a do wychodka przypięta była brudna psia skóra. Warstwy żółknącego wielorybiego tłuszczu zalegały na ścieżce prowadzącej do pokrytych pęcherzami drzwi. Psy husky leżały rozwalone pośród bielejących kości i brudnych głazów…”
Powrót z wyspy możliwy był praktycznie po roku, bo tak często przepływał tamtędy statek handlowy.
Małą Kari opiekowała się cała wioska, a ona sama „szybko zaczęła żywić się fokami, morsami i innymi regionalnymi daniami, mówiła zaś wyłącznie w języku inuktun.”
Zimą, kobiety i dzieci nie opuszczały osady, natomiast mężczyźni wypuszczali się po skutym lodem oceanie na dalekie wyprawy łowieckie, które Walter Herbert filmował.
Tylko jeden raz rodzice Kari wyruszyli wspólnie saniami do bardzo odległej amerykańskiej bazy lotniczej, pozostawiając ją w wiosce. Przypłacili to prawie życiem, a dziewczynka mogłaby już całe życie mówić tylko po innuicku.
Rodzina wróciła do Anglii po dwóch latach, a Grenlandię odwiedzili znów, gdy Kari była dziewięciolatką.
„Gościa wchodzącego do którejkolwiek z chat wciąż witały focze truchła, a widok ten wywoływał mdłości u dziewczynki, która zapomniała już o swojej przeszłości. Stare kobiety ciągle szeroko się uśmiechały, pokazując bezzębne dziąsła – od żucia zmiękczanej na ubrania skóry, po zębach pozostały im tylko kikuty. Przecinane ujadaniem półdzikich psów powietrze było ciężkie od intensywnego zapachu wielorybiego tłuszczu. Dzieci nadal biegały wokół, domagając się uwagi i obwąchując wzajemnie z czułością. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że fundament tradycyjnego stylu życia okazał się bardzo kruchy. Rodziny były rozdarte, a niektóre z nich już uległy pokusom nowoczesnego świata.”
Grenlandia zmieniła się jeszcze bardziej, gdy Kari Herbert powróciła na nią jako dorosła kobieta. To kolejne spotkanie opisuje w książce „Córka polarnika”.
Innuici żyją już w domach wyposażonych w cywilizacyjne udogodnienia, gdzie nastolatki wyklejają swoje pokoje plakatami Britney S. Mają rozbudzone marzenia i potrzeby, ale niewielkie możliwości by je zrealizować. Dodatkowo, podstawy ich tradycyjnego bytu zostały już prawie całkowicie zniszczone. Topnieje lód, który umożliwiał wyprawy łowieckie, zagrożeni są radioaktywnym promieniowaniem i alkoholem.
Książka opisuje zarówno ich współczesne jak i tradycyjne życie. Nie wiem chyba, które jest trudniejsze.
Dawniej mieli tam szansę przetrwać najsilniejsi. W książce znajdziemy opisy ich walki z lodem, słabościami, o niezwykłych zwyczajach. Dzieci noszono nago, przy ciele matki i dopiero razem ubierano się w futra. Dziecko nie miało też praktycznie szans przetrwać, gdy zginęła jego matka, dlatego grzebano je razem z nią.
Ciekawostką, o której opowiedziałam dzieciom jest teza, że sposobu polowań i budowy igloo, Eskimosi polarni nauczyli się podpatrując białe niedźwiedzie. Chaty i igloo musiały być też na tyle mocne by wytrzymały ciężar tego zwierzęcia.
Zainspirowane tym dziewczynki zbudowały własne igloo, wykorzystując kartonowe klocki, z których kiedyś powstał domek.
Na dach naszego igloo wdrapał się również biały niedźwiedź!
Kari Herbert „Córka polarnika”, carta blanca 2004
/
1 Komentarz
Temat mnie samej dość znany. Moja praca na zakończenie studiów dotyczyła właśnie Grenlandii. Krainy wielu kontrastów, która w obecnych czasach tak narażona jest na niszczącą ją od wewnątrz nowoczesność. Z drugiej strony tak nieskazitelnie piękna, z charakterystycznym umiłowaniem tradycji i tożsamości. Szkoda, że wcześniej nie słyszałam o tej książce, na pewno skorzystałabym z niej pisząc pracę. Trudno. Ale cieszę się, że autorzy blogu polecają tego typu książkę. Zapewniam Was, że Grenlandia i życie jej mieszkańców są tyleż niezwykłe, co fascynujące. Mimo, iż książki nie znam osobiście, zachęcam do jej przeczytania 🙂
PS. Zapraszam Was na wspólne wspomnienia http://www.pokolenie-89.blog.onet.pl.