„Czarny domek”, powieść, którą napisał czeski pisarz Stanislav Komarek, to historia kilku pokoleń rodziny żyjącej w prowincjonalnym miasteczku Błotnica Kropaczowska. Nazwa miasteczka nie jest istotna, bo tak naprawdę każde miejsce jest pewną prowincją życia, które toczy się w tym samym czasie również gdzie indziej.
Prowincjonalność wolę odnosić do mentalności, ale jeśli już osadzamy ten termin w przestrzeni to nie zapominajmy, że w równym stopniu dotyczy on też czasu. Jeśli szukając zrozumienia ludzkich postaw, nie ruszymy w podróż historyczną, to nie pojmiemy też możliwych odmienności losu w różnych miejscach na ziemi.
Ta prawda dotyczy też Błotnicy – miasteczka położonego zawsze w tym samym miejscu, ale nie zawsze w tym samym kraju.
Powieść rozpoczyna się w roku 1900, na terenie cesarskich Austro-Węgier, a bohaterowie, pozostając ciągle w Czarnym Domku zamieszkują kolejno przedwojenną Czechosłowację, tereny okupowane przez Rzeszę niemiecką, wojska radzieckie i komunistów, a niewidzialne, emocjonalne więzy łączą Błotnicę nawet z tymi mieszkańcami, którzy wyemigrowali do Holandii.
Tytułowy domek stanowi bowiem, tak jak każdy rodzinny dom, centrum wszechświata i doświadczając ważnych historycznych przemian, jest też uczestnikiem mikrowydarzeń z życia swoich mieszkańców, świadkiem dzieciństwa każdego z nich, tak odmiennego w każdym pokoleniu.
Przemierzając karty powieści, warto zwrócić więc uwagę nie tylko na koleje losów rodziny na tle historii Czech, ale też na nieprawdopodobne zmiany postrzegania dzieci w rodzinnym i społecznym życiu, w ciągu niespełna stu lat.
Na przełomie wieków, dzieci rodzi się dużo – „dzieci są błogosławieństwem bożym, a w kraju nieposiadającym powszechnego systemu emerytalnego jest tak po dwakroć” – ale też wiele z nich szybko odchodzi ze świata. Nie są obdarzane specjalnym zainteresowaniem, ich dzieciństwo upływa szybko między małą szkołą, pracami domowymi i wypasem krów, kiedy to dość specyficzną rozrywkę stanowi konsumpcja halucynogennych grzybków.
„W tamtych czasach dzieci udręczone na śmierć przez macochy nie były jeszcze folklorystyczną fikcją, z drugiej strony przypadki przygarniania dzieci były częstsze niż dziś, ponieważ ludziom było już w gruncie rzeczy obojętne, czy mają dzieci siedmioro czy ośmioro”. Książkowa rodzina Vodrażków cieszyła się szóstką dzieci. Starano się je w specyficzny sposób chronić: „Trzymaj się miejsc gdzie jest dużo ludzi! – brzmiała dewiza, której umknęło co prawda, że wszystkie katastrofy mają charakter raczej społeczny, zamiast być dziełem leśnych czy bagiennych demonów”. Nie potrafiono jednak skutecznie zaradzić pojawiającym się często chorobom, w tym przypadku błonicy, która spowodowała śmierć trojga dzieci z Czarnego Domku, a ponad dwadzieściorga w miasteczku. „Białe trumienki i pochód dziecięcych drużek, z których jedna, biała, niosła przed trumną zapaloną świeczkę, a druga, w czarnym welonie, za trumną świeczkę ułamaną, należały do codziennych rekwizytów”.
O zmarłych dzieciach zapomniano, a te które przeżyły, wkraczały w wir nowych, dramatycznych wydarzeń w które obfitowała historia XX wieku.
Po pierwszej wojnie światowej, nastąpił przełom polegający na „nagłej redukcji liczby dzieci (…). Dziecko jako centrum rodziny i jedyny sens życia nagle staje się czymś normalnym (…), zwiększają się inwestycja w dzieci, nie chodzi już o to, żeby przeżyły i się utrzymały, ale żeby z nich coś wyrosło. (…) Wiele z nich tego nie wytrzymało i miasteczko stopniowo zapełniło się całym szeregiem w różny sposób neurotycznych i aspołecznych jednostek (…) To miało się okazać dopiero po latach, a małe bóstewka tymczasem kokieteryjnie się uśmiechały”, tak jak mała Milunia, która zaskarbiała pochwały, komplementowaniem klientek sklepu swoich rodziców. Czas między dwiema wojnami kręcił się dla mieszczańskich dzieci z Błotnicy wokół słodyczy, pierwszych książek dziecięcych i lekcji fortepianu. Wszystko to minęło wraz z wielkim kryzysem i wojną.
Lata powojenne to nowe dziecięce doświadczenia. Zaczynają się już na szpitalnych „porodówkach” od „nowego sposobu torturowania niemowląt”, polegającego na separacji noworodków od matek. W latach sześćdziesiątych, dzieci wciąż „dorastają w atmosferze ostrzeżeń przed porzuconą w lasach amunicją” i przed wybuchem nowej wojny. Zagrożenie staje się całkiem realne gdy w sierpniu 1968 roku, mali mieszkańcy Czarnego Domku dowiadują się o zburzeniu praskiego Muzeum Narodowego z egzotyczną kolekcją zwierząt, której nie zdążyli obejrzeć przed czołgową inwazją.
Po dramatyczny wydarzeniach w Pradze, wzrosła liczba urodzeń co „było wyrazem ucieczki w sferę prywatną (…) i delegowaniem niespełnionych oczekiwań na następne pokolenia”.
Dzieci, których dorosłość przypadła na ostatnie lata XX wieku, zaczęły znów inaczej spoglądać na swoją rolę. Ważna stała się samorealizacja, „a wrzucanie małych ludzi w tak zwichrzony świat, jest bardzo nieodpowiedzialne”. Dzieci, które się jednak rodzą, nie mają często szansy na dłuższy kontakt z dziadkami i obojgiem rodziców. Znikają z Czarnego Domku równie szybko jak ich rówieśnicy sprzed stu lat. Tym razem nie zabiera ich epidemia błonicy, tylko wyjeżdżająca po rozwodzie matka.
A Czarny Domek, jak wiele innych domów na świecie, ciągle stoi i czeka na nowe pokolenia dzieci, które będą w nim dorastać…
Stanislav Komarek „Czarny domek”, Vesper 2007
Komentarze
Ciekawe czy jest idealny sposob wychowania dzieci. I w ktorym okresie z historii bylo najwiecej szczesliwych dzieci? Pamietam ksiazka “Ciocia Kicia” Mieczyslawy Szygowskiej. Uwielbialam ja. Tytulowa Ciocia Kicia, doptowala z domu dziecka 2 dzieci “Najbrzydsze dziecko” i ” Najsmutniejsze Dziecko” . Byla kochana przez dzieci bo miala szalone pomysly, ubierala sie inaczej niz inni, zawsze byla wesola i nie przejmowala sie tym co ludzie powiedza.
Oj, tej książki nie znam! Przy najbliższej wizycie w bibliotece nadrobię jednak zaległości:)