Co jakiś czas wracam do lektury książki Janiny Fedorowicz i Joanny Konopińskiej „Marianna i róże”. Napisana została w formie pamiętnika, na podstawie przechowywanych w starym kufrze pamiątek rodziny Jasieckich – listów, zapisków, gazet, fotografii, spisów wypraw ślubnych…Codzienne życie wielkopolskiej rodziny ziemiańskiej na przełomie XIX i XX wieku zostało tu niezwykle ciepło i ciekawie opisane. Wychowanie siedmiorga dzieci w polskiej tradycji patriotycznej, rodzinne zjazdy, zarządzanie dworskim majątkiem, wyprawy do Poznania na zakupy czy ważne wydarzenia, wycieczki krajoznawcze koleją i powozem. Cały ten świat, jego troski i radości, wydaje się wciąż bardzo bliski. W Wielkopolsce stoją opisywane w książce dworki i folwarki, najczęściej bardzo zmienione, pozbawione tętniącego w nich kiedyś życia. Na szczęście można zagłębić się w lekturze książek takich jak wspomnienia Marianny i przenieść się do ziemiańskiego świata. Ostatnio postanowiłam sprawdzić, co porabiano w nim w czasie listopadowych, krótkich dni. Pod datą – listopad 1899, można przeczytać:
„Padający od kilku tygodni deszcz zaczyna działać mi na nerwy. Od dawna wiem, że pogoda silnie działa na moje samopoczucie. Gdy rano otwieram oczy i widzę szyby zasnute deszczem, przykrywam głowę kołdrą i staram się jeszcze zasnąć. Ale dzisiaj nic nie wyszło z dodatkowego snu, bo Stefcia przed świtem przywędrowała do naszej sypialni, wdrapała się na nasze łóżko i coś gawędząc cierpliwie zaczęła targać mnie za ucho. Zła na cały świat oddałam małą jej piastunce i zajęłam się swoją toaletą.
Wybieramy się dzisiaj z Michałem na imieniny do Państwa Kosińskich, właścicieli niedalekich Koszut, na imieniny pana domu. (…) Ze względu na deszcz jechaliśmy krytym powozem, czego nie lubię, bo czuję się w nim zamknięta jak w klatce. (…) Minęliśmy Śnieciska i Słupię Wielką, oba majątki niestety niemieckie, przecięliśmy skrzyżowanie dróg między Kórnikiem a Środą, dalej droga wiodła wzdłuż dużego stawu, i wreszcie minąwszy jeden folwark dobiliśmy do Koszut, pięknego, liczącego przeszło osiemset hektarów majątku. (…) Nie ulega wątpliwości, że pan Witold pochodzi z zasłużonej patriotycznej rodziny, która wydała wielu wartościowych ludzi. Ożeniony z panną Marią Rekowską został właścicielem Koszut, majątku, który z przyjemnością odwiedziliśmy.”
W niewielkim dworku w Koszutach, urządzono już wiele lat muzeum prezentujące siedzibę ziemiańską. Byliśmy w nim kiedyś z rodzicami. Teraz, zainspirowana lekturą, postanowiłam zabrać do niego dziewczynki, by wykorzystać pogodny listopadowy dzień na ciekawy spacer. Na szczęście nie padało:) a Koszuty znajdują się tylko ok. 30 km od naszego domu.
„Obecnie, przy tej listopadowej pogodzie, park zasnuty mgłą robi smutne wrażenie. Ale przypominam sobie, jak pięknie prezentował się latem, gdy składaliśmy życzenia imieninowe pani Marii! Przepiękny zwłaszcza był wielki klomb w kształcie serca pełen róż, otoczony starannie utrzymanymi trawnikami.”
Klomb jest rzeczywiście niespotykany i wciąż sadzone są w nim pienne róże!
„Państwo Kosińscy oczekiwali nas na werandzie obrośniętej dzikim winem…
…i po serdecznym przywitaniu oraz wręczeniu solenizantowi pudełka cygar przeszliśmy do owalnego salonu, bardzo gustownie i elegancko urządzonego. Byliśmy, jak się okazało, ostatnimi oczekiwanymi gośćmi, ponieważ pani domu od razu poprosiła wszystkich do dużej jadalni, gdzie służba nalewała już na talerze pyszny, jak się okazało, rosół. Nie będę szczegółowo opisywać podanych potraw i zastawy stołowej, powiem tylko, że moim zdaniem farsz indyka był nieco przesolony.”
My również zajrzałyśmy do dworku. I choć niestety nie podają już w nim gorącego rosołu, można obejrzeć mnóstwo, zgromadzonych tu ciekawych przedmiotów – w tym zastawę stołową;) Po dworku oprowadza miła pani przewodnik, a ponieważ oprócz nas nie było innych zwiedzających, mogłyśmy wszystko dokładnie obejrzeć i o wszystko zapytać. Zbiory pochodzą z różnych siedzib i z różnych okresów, ponieważ wyposażenie Koszut zachowało się tylko w bardzo minimalnym stopniu.
Podobały nam się zbiory myśliwskie w sieni i muzealne kapcie, które trzeba tam było założyć – dziś już prawie niespotykana w dużych muzeach atrakcja!
Ta szafka na broń myśliwską, to jedna z niewielu rzeczy, która przetrwała z oryginalnego wyposażenia dworku.
A oto kredens z białym filtrem do wody , paterą do podawania ciepłych potraw (podgrzewana wlewanym pod półmisek wrzątkiem) i drewnianym nabijaczem korków do butelek z domową nalewką.
Salony…
…i miejsca bardziej intymne…
Pierwszy raz widziałyśmy filiżankę zaprojektowaną specjalnie dla wąsatego pana. Pijąc kawę, nie umaczał w niej swoich wąsów!
Wzruszająca była wizyta w pokoju dziecięcym, z łóżkiem dla niani i starymi zabawkami. Niesamowity był stary projektor bajek, który działał po włożeniu do niego świecy i krzesełko do karmienia z wbudowanym nocnikiem:)
Wróćmy do wspomnień Marianny Jasieckiej: „Po deserze, pani domu zaproponowała krótki spacer po parku, bo akurat przestało padać, a nawet trochę słońca błysnęło zza chmur. Nie bardzo chciało mi się ruszać z domu, bo obawiałam się o moje wizytowe pantofle, ale wypadało pójść, bowiem państwo Kosińscy pragnęli swoim gościom pokazać figurę Najświętszej Maryi Panny, jaką postawili w parku, aby w ten sposób okazać Matce Boskiej wdzięczność za dwadzieścia lat wspólnego szczęśliwego pożycia małżeńskiego.”
My na szczęście nie miałyśmy na sobie wizytowych pantofli i spacer po parku okazał się prawdziwą przyjemnością. Całość założenia jest teraz restaurowana, osuszane są dwa – pozostałe z czterech – stawy. Dużo tu starych drzew, jest tajemnicze przejście i rzeźby, które pozostały z artystycznego pleneru.
Państwo Kosińscy nie mieli dzieci, dlatego zatroskana pamiętnikarka zastanawiała się „co się stanie z majątkiem po śmierci właścicieli”. Nie mogła przewidzieć wojen i rządów komunistów, które zmiotły nie tylko dworki, ale i cały ziemiański świat. Dworek w Koszutach jednak ocalał i ma się całkiem dobrze:)
***
Polecam też jeszcze jedną, czytaną ostatnio książkę o życiu dzieci we dworze szlacheckim, w trochę wcześniejszym okresie, w I połowie XIX wieku. Jej autorka opisuje dziecięce zabawy, sposoby wychowania, edukację, ubiór i żywienie maluchów, nieraz bardzo zaskakujące. Praca oparta jest na pamiętnikach i korespondencji podobnych do tych, które pisała Marianna Jasiecka. Z tej książki wyłania się też sympatyczny obraz małych i średnich – podobnych do Koszut – dworków, które były miejscami znacznie bardziej rodzinnymi i ciepłymi niż duże pałace.
Janina Fedorowicz, Joanna Konopińska „Marianna i róże”, Wydawnictwo Medix Plus, Poznań 1995
Anna Pachocka „Dzieciństwo we dworze szlacheckim w I połowie XIX wieku”, Wydawnictwo Avalon, Kraków 2009
/
Komentarze
Sliczny dworek. Ciekawe z czego oni zyli?
Żyli z folwarku. By dobrze funkcjonował, musieli wstawać do pracy przed świtem:)
Wspaniała podróż sentymentalna. Książkę znam i do dworku też się wybieram:) Ja z kolei odwiedziłam Ostrowieczko, które leży niedaleko nas:)
http://brulionbeel.blox.pl/2009/02/Podroz-sentymentalna-Marianna-i-roze-Janina.html
be.el
Pamiętam Twój wpis i dziękuję za przypomnienie go tutaj.
Też zrobiliśmy sobie kiedyś wycieczkę śladami Marianny do Polwicy, Pakosławia i Ostrowieczka. Ale to jeszcze zanim dzieci się urodziły. W wakacje planujemy więc znów odwiedzić te miejsca.
Opisujesz moje okolice, więc chętnie powędruję z dziećmi Waszymi śladami.
Pozdrawiam,
Magda
tajemnicezatoki.blog.onet.pl
witam,od jakiegoś czasu podczytuję tego bloga i nawet nie wiesz jaką przyjemność mi to sprawia….piszę pod tym postem ponieważ od kilku lat mieszkam niecałe 3 km od Koszut w Słupi Wielkiej,natomiast pochodzę z Poznania-Wildy 🙂 Pozdrawiam 🙂